Ta cieńka
linia między prawdą a fikcją
Konsekwencją
kłamstw strawionych z czerwonym winem
Wylanym na
biały dywan.
Metalowa
puszka myśli
Powciskanych
w ciemne kąty wyobraźni
Byle nie
tam, byle nie dzisiaj
Ukrywałeś
się tyle lat
Bezczelny
draniu pożyczonych taśm
Przepisanych
książek.
Już został
ci tylko deszcz
Czarne
chmury przynoszące dźwięk
O parapet
ze schodzącą farbą.
Jak długo
jeszcze, niewierny człowieku
Będziesz
polegał
Na
własnej głupocie?
Jak
długo, biedaku
O
zaczerwienionych oczach
Będziesz
żebrał o każdy promień nadziei?
Zniknęła,
a z nią,
Ostatnie
krople wina
Wierzących
w jad twego języka.
Teraz
możesz gnić w owocach swego życia
Nikt już
ci nie uwierzy,
Nikt
nigdy, na pewno
Nawet
twoje własne ego.
Czołgając
się od stóp do stóp
Błagać
będziesz o przebaczenie
Win
I kto
wtedy usłyszy?
Kto
zmiękczy swe serce dla ciebie,
Kamienny draniu?
Ty, który
życie spędziłeś plecami do innych
Teraz potrzebujesz
wzroku współczucia.
Ty, który
nie wybaczałeś
Mszcząc się
nawet na najbliższych,
Teraz sam
jesteś, sam sobie winny.
Złodzieju
miłości
Bezlitosny
draniu
Ukradłeś każdą
szansę na lepsze
Zabiłeś każdy
promyk nadziei
Zgasiłeś każdą
świeczkę
Tak mozolnie
zapalaną.
I teraz
Nawet
ironia śmieje się z ciebie
Bo tyle dołków wykopałeś
A w końcu sam w nie wpadłeś.
Czy obudzisz się kiedykolwiek?
Czy zobaczysz,
że tylko ty byłeś przeciwko sobie?
/obudź
się, który śpisz, a zajaśnieje ci światło/
Obudź się,
nim będzie za późno.
No comments:
Post a Comment